mosher mosher
227
BLOG

Trochę o Wałęsie i "służeniu bezpiece"...

mosher mosher Polityka Obserwuj notkę 4
Zadumałem się nad słowami Lecha Wałęsy, wypowiedzianymi dzisiaj jako komentarz do obchodów 30. rocznicy powstania WZZ. Choć „pan Bolesław” nie powiedział przecież nic nowego. Wciąż powtarza te same wyświechtane argumenty, rzuca oskarżeniami na lewo i prawo, bez cienia zażenowania wywyższa swoje zasługi. Taki już Wałęsa jest i nic na to nie poradzimy. Niemniej – coraz wyraźniej widzę, że w tym szaleństwie jest metoda. Rozpatrzmy to na przykładzie jego słów dotyczących Anny Walentynowicz… 

 

Wałęsa – nie po raz pierwszy – określił ją jako „starszą panią służącą bezpiece”. Były prezydent ma na myśli grę operacyjną, jaką podjęła SB w połowie lat 80., usiłując zwrócić uwagę Walentynowicz na sposób gospodarowania przez Wałęsę otrzymanymi pieniędzmi, głównie z honorarium za Nobla. Oczywiście o żadnej świadomej współpracy Walentynowicz z bezpieką nie mogło być mowy ani wtedy, ani wcześniej – o czym Wałęsa doskonale wie. Pomawiając innych, Wałek stara się odsunąć dyskusję od własnej osoby. A byłoby o czym dyskutować. Pomińmy w tym miejscu problem jego działalności w WZZ, roli odegranej w Sierpniu i późniejszego kierowania Solidarnością. Temat wielce interesujący i wciąż czekający na rzetelnego historyka… Przesuńmy się w czasie o dekadę od roku powstania Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża… 

 

1988 rok – schyłkowy okres komuny, towarzysze przewidują rychły koniec systemu i rozmyślają nad tym, jak najwygodniej zapewnić sobie start w nowej epoce… W coraz liczniejszych strajkach uczestniczy już nowe pokolenie, które nie chce mieć do czynienia z socjalizmem z jakąkolwiek twarzą, a bohaterowie podziemia znajdują się jakby na bocznym torze wydarzeń… Na szczęście jest generał Kiszczak, który wyskakuje z propozycją okrągłego stołu. Pojawia się też inna oferta, z zupełnie nieoczekiwanej wysunięta strony… I tu zbliżamy się do sedna naszych rozważań. 

 

W marcu 1988 „zespół trzech” (Pożoga, Ciosek, Urban) opracowuje kolejny ze swoich memoriałów dla generała Jaruzelskiego. Jak napisał przedstawiający treść tych dokumentów Antoni Dudek, „zespół trzech nakreślił scenariusz, którego część zrealizował jesienią rząd Mieczysława Rakowskiego, reszta zaś doczekała się wcielenia w życie w pierwszych miesiącach 1989 r.” Pomijając inne prekursorskie pomysły zespołu, skupmy się na jednym z nich. Oto fragment części poświęconej „rozładowaniu problemu Wałęsy”, podzielonego na następujące etapy: 

a) polemiczny wywiad z Wałęsą dociskający go w sprawach porozumienia i współdziałania […]; b) spotkanie Miodowicz – Wałęsa; c) obrona Wałęsy w prasie przed atakami na niego ze strony „fundamentalistów” […] i tym samym publiczne usytuowanie Wałęsy poza gronem ekstremalnym; d) wejście Wałęsy do Senatu. 

 

Spotkanie Miodowicz – Wałęsa projektowane już wtedy… Dziwna sprawa, bo przed opublikowaniem tych materiałów towarzysze podtrzymywali wersję o całkowitej spontaniczności inicjatywy Miodowicza… Oto, przykładowo, wersja zdarzeń wg Mieczysława Rakowskiego: 

W drugiej połowie listopada, chyba 17, otworzyłem „Trybunę Ludu” i przeczytałem z pewnym zaskoczeniem zapowiedź telewizyjnego spotkania Miodowicz – Wałęsa. Z informacji wynika, że inicjatywą wystąpił Miodowicz. Spotkanie obrosło w tak rozliczne przypuszczenia, podejrzenia i komentarze, że warto mu poświęcić nieco uwagi. Miodowicz działał na własną rękę. Wprawdzie doszły mnie słuchy, że raz i drugi miał gdzieś powiedzieć, iż o jego inicjatywie wiedział Jaruzelski, ale ten zapytany przeze mnie, zdecydowanie zaprzeczył. 

 

Tu przerwijmy wywód. Jaruzelski oczywiście o wszystkim wiedział, ba, to przecież on był adresatem memoriałów „zespołu trzech”… Zakładamy więc dwie wersje: 1) Rakowski świadomie kłamie; 2) Rakowski nie był wtajemniczany we wszystkie sprawy na najwyższych szczeblach, więc Jaruzelski po prostu go odprawił… Osobiście przychylałbym się do pierwszego założenia. Poczytajmy jednak, co MFR ma do powiedzenia na temat samej debaty i wrażeń, jakie wywołała: 

W miarę upływu czasu zacząłem dostrzegać widoczną przewagę Wałęsy. Był opanowany, mówił składnie i, co najważniejsze, używał chwytliwych argumentów. Miodowicz mógł na wiele z nich odpowiedzieć, ale nie uczynił tego. Odniosłem wrażenie, że przez cały czas rozmowy był w defensywie. (…) 

 

Bezspornie Wałęsa był o wiele lepszy. Miodowicz i jego najwierniejsi byli innego zdania. W partii dominowała opinia podobna do mojej. Mówiono, że Wałęsa zaprezentował się jako wytrawny polityk i zręczny polemista, na spotkania przyszedł dobrze przygotowany, pokazał, że jest inny niż go przedstawiała nasza propaganda itp. Miodowicz nie był do spotkania dostatecznie przygotowany… 

 

Nie przygotował się do spotkania, które podobno sam zaproponował… Takie rzeczy to tylko w PRL… I jeszcze puenta: 

Telewizyjne spotkanie Miodowicz – Wałęsa stworzyło nową sytuację polityczną w kraju. Wałęsa z całym rozmachem wszedł na scenę polityczną, a sposób, w jaki się zaprezentował, oznaczał, że władza powinna go traktować jak poważnego partnera. (…) Wałęsa po wygraniu „meczu” z Miodowiczem poczuł się znacznie pewniejszy. 

 

Zdaje się, że właśnie o to chodziło. Inaczej trudno w ogóle sobie wyobrazić, jak mogło dojść w telewizji publicznej (innej nie było) do debaty zainicjonowanej rzekomo przez przywódcę OPZZ, którego silnej woli nikt, ale to nikt, nie potrafił się oprzeć. A do tego, że tak właśnie to wyglądało, usiłował nas przekonać – Jerzy Urban: 

Kiedy Miodowicz zapowiedział telewizyjną dyskusję, Wałęsa podchwycił to. W występie upatrywał szansę legalizacji i wzrostu swej politycznej roli. Miał rację. 

 

W KC odbyło się zebranie działaczy wysokiego szczebla, w większości członków Biura, gdzie Miodowicza najzwyczajniej opieprzono, starając się uzmysłowić mu, co zrobić i namówić, żeby się wycofał. 

 

Ćwikliński, Gadzinowski: - Miodowicz był wówczas członkiem Biura Politycznego. 

 

Urban: - Właśnie. I bez uzgodnienia z Biurem rzucił propozycję dyskusji… 

 

Skromny rzecznik rządu zapomniał, że sam był projektodawcą tego zamysłu. Cóż, a tyle się mówi o pysze Urbana… Powtórzył zresztą jeszcze raz: 

Chcecie – to wierzcie, chcecie – nie wierzcie, ale Miodowicz bez uzgodnienia z kimkolwiek zaproponował, bodaj w „Sztandarze Młodych”, taką dyskusję. 

 

Jakoś nie chce nam się wierzyć w te słowa. 

 

Przyjrzyjmy się zatem całej sprawie: Na początku 1988 „zespół trzech” przedstawia Jaruzelskiemu projekt wzmocnienia politycznej roli Wałęsy. Głównym punktem tego planu jest organizacja telewizyjnej debaty z Miodowiczem. Kilka miesięcy później Miodowicz – ponoć zupełnie spontanicznie – rzuca pomysł takiej dyskusji. Towarzysze udają oburzonych, ale „nie są w stanie” nic zrobić, żeby do spotkania nie doszło. Debata dochodzi do skutku, Wałęsa wygrywa ją w cuglach, czym zyskuje sympatię opinii publicznej. Przyda się to – i to bardzo – w wielu sytuacjach w następnym roku (i nie tylko w następnym…). A Miodowicz też może być zadowolony, bo jego OPZZ miał okazję nieźle się wyżyć przy okrągłym stole… Happy end niczym w łzawym hollywoodzkim romansie… 

 

Czy Wałęsa w tym konkretnym wypadku „służył bezpiece”? Nie, tutaj bezpieka nie miała wiele do gadania. Te sprawy rozgrywane były już na najwyższym szczeblu. Pan Bolesław znakomicie zagrał wyznaczoną mu rolę w obmyślanym spektaklu. Po latach pozostaje mu tylko bezwstydne oskarżanie innych, byle odsunąć podejrzenia od własnej osoby… 

 

Źródła: 

 

Antoni Dudek, „Reglamentowana rewolucja”, Kraków 2004. 

 

Mieczysław F. Rakowski, „Jak to się stało”, Warszawa 1991. 

 

Jerzy Urban, „Jajakobyły”, Warszawa 1991.  
mosher
O mnie mosher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka